Zebe Zebe
1175
BLOG

Mój rok 1945. Wspomnienia (4)

Zebe Zebe Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Niemieckie  przeciwuderzenie odrzuciło Sowietów za szosę. Byłem świadkiem przygotowań do tego przeciwuderzenia, gdyż przez kilka dni przebywali w naszym domu żołnierze niemieccy należący do elitarnego oddziału, który miał to przeciwuderzenie przeprowadzić. Z podsłuchanych rozmów można było wywnioskować ich rosnące zdenerwowanie. Narzekali na brak wsparcia artylerii.
Podobno obiecano im wystrzelenie zaledwie kilkunastu pocisków. Jeden żołnierz pozbył się przydzielonej mu broni przeciwczołgowej, chowając ją za beczką ze smołą, która przylegała do południowej ściany szczytowej naszego domu. Zapalnik wyrzucił w innym miejscu. Broń ta miała kształt lejka, u którego podstawy były umieszczone trzy silne magnesy. Te magnesy później odkręciłem. Jeden „wyłapywał” metalowe zanieczyszczenia zboża w śrutowniku. Innymi bawili się jeszcze moi synowie.
 
Pewnego wczesnego ranka podnieceni żołnierze w pełnym wyposażeniu bojowym opuścili dom. Kilku z nich przed wyjściem przystawało przed krzyżem wiszącym w izbie. Nieco później dochodziły do nas odgłosy strzelaniny z Gotartowic. Niemcy odrzucili Sowietów za szosę. Wzięli jednego Czerwonoarmistę do niewoli. Z ich słów wynikało, iż strzelał z karabinu maszynowego aż do otumanienia go rzuconym w jego kierunku granatem. Po stronie niemieckiej odnotowano tylko jedną stratę. Ciężko ranny został oficer prowadzący natarcie niemieckie.
Żołnierze go niezbyt żałowali. Nie cieszył się u nich dobrą opinią. Po przejściu frontu, idąc do Gotartowickiej Huty do stryja Wincentego, widziałem w okolicy dzisiejszej szkoły kilka wraków sowieckich czołgów. Niemcy zostawili także ulotkę, w której pouczano żołnierzy, jak obchodzić się z uszkodzonym sowieckim sprzętem wojskowym (czołgi, działa, ciągniki itp.).
Zalecano, by zniszczyć go całkowicie lub odtransportować na tyły w celu uniemożliwienia sowieckim służbom technicznym remontu. Uderzyła mnie wysoka ocena tych służb, bowiem w oficjalnej propagandzie hitlerowskiej zawsze podkreślano prymitywizm sowieckich sił zbrojnych. 
 
Potem aż do 23 marca na froncie w Gotartowicach panował względny spokój. Jednak trwała wymiana ognia karabinowego. Słyszeliśmy „koncerty” niemieckich i sowieckich karabinów maszynowych. Niemieckie trajkotały szybko ale krótko, sowieckie wolniej, za to długo. Sowieckie samoloty patrolowały linię frontu. Za dnia były to szybkie myśliwce, w nocy tzw. kukurużniki, które mogły w sprzyjających warunkach szybować z wyłączonym silnikiem i zaskakiwać Niemców.  Niemcy ich nie ostrzeliwali.
Przez kilka dni na początku marca nad wsią przelatywały pociski ze wschodu na zachód. Wybuchały potem w „Malidze”. Po wojnie, przechodząc przez ten las, próbowałem dociec celu tego ostrzału, lecz za wyjątkiem pojedynczych niemieckich rowów strzeleckich na skraju lasu niczego nie znalazłem.
Wieczorami Sowieci nadawali z okopów w Gotartowicach melodie wojskowe przerywane głosem kobiety, która namawiała niemieckich żołnierzy do rzucenia  broni i do przechodzenia na stronę sowiecką. „Audycja” była prowadzona bardzo umiejętnie.
Wywoływała smutny nastrój graniczący z nostalgią. Mimo pozornego spokoju Niemcy, nie mając wystarczających sił, skracali linię frontu i oddawali Sowietom tu i tam pewne tereny, których nie byli w stanie utrzymać. Zarówno Niemcy jak i Sowieci zmuszali ludność do kopania rowów strzeleckich. Działo się to często pod obstrzałem, który powodował straty wśród cywilów.
W lutym 1945 r. zginęła 18 letnia Helena Piątek. W czasie kopania rowów strzeleckich na polach między Boguszowicami a Kłokocinem została ciężko ranna na skutek ostrzału artyleryjskiego. Niemcy wywieźli ją na południe. Nie są znane bliższe okoliczności jej śmierci. Takie rowy kopali także jeńcy sowieccy, których Niemcy za bardzo nie pilnowali, ale również nie żywili. Ci więc chodzili po domach i prosili o jedzenie. Pamiętam, że do naszego domu przyszli raz kolejno jeńcy i stawali w drzwiach nic nie mówiąc. Matka pokrajała im cały chleb. Nie wiem, co się stało później z tymi jeńcami. 
 
Po ustaniu ataków sowieckich na Boguszowice i zaprzestaniu ostrzału artyleryjskiego życie mieszkańców wsi w pewnym stopniu się ustabilizowało. Przez cały czas trwania frontu była dostarczana do wsi energia elektryczna. Mieszkańcy nie odczuwali głodu. Niemcy już pod ostrzałem sowieckim zdołali opróżnić magazyny żorskiego młyna. Nie byli już jednak w stanie wywieźć tego zboża na południe. Rozwieźli je po wsiach, gdzie je śrutowano, a śrutę, z której można było ugotować popularny u nas żur, przydzielano mieszkańcom. Taki punkt śrutowania znajdował się w stodole mojego ojca. Śrutownik pracował całymi dniami do późnych godzin wieczornych.
 
We wsi przebywali żołnierze niemieccy wycofani na jakiś czas z linii frontu. Byli oni do tego stopnia zmęczeni, że cały czas odpoczynku przeznaczali na spanie na słomie w pomieszczeniach budynku gminnego, które po ich opuszczeniu przez Niemców wyglądały żałośnie. Wróciły też władze niemieckie, lecz w innym składzie personalnym. Miałem „przygodę” osobistą z nowym Bürgermeistrem.
Pewnego dnia przybył do naszego domu i polecił mi chodzić po domach i zapraszać ludzi do sali w urzędzie gminnym na film, który miano tam wyświetlać. Oświadczyłem mu, że to nie ma sensu, bo w tych warunkach nikt nie przyjdzie do kina. Popatrzył na mnie dziwnie i poszedł.
Dopiero po jego odejściu uświadomiłem sobie, że głupio postąpiłem tą odmową. Pilnowałem się odtąd. W tym samym dniu przyszedł jeszcze raz i pytał się „Wo ist der Bursche?” ("Gdzie jest ten pachołek?").
Skryłem się w stodole, gdzie w sąsieku miałem przygotowany już wcześniej schowek. Chciał, bym czyścił pomieszczenia w budynku gminnym zabrudzone przez żołnierzy. Drugi raz nie przyszedł.
 
Niemieccy żołnierze zabrali nam jednego konia. Drugiego konia ukryliśmy w szopie przylegającej do stodoły. Wszystkie ściany tej szopy wymościliśmy wiązankami słomy. Ani Niemcy, ani później Sowieci nie znaleźli tego konia. Niemieccy żandarmi chodzili w nocy po domach i wyłapywali mężczyzn chłopców w moim wieku. Ojciec miał skrytkę we framudze drzwi między kuchnią a izbą zakrytej szafą.
Niemcy go nie znaleźli. Nie szukali zresztą zbyt intensywnie, gdyż nasz dom stał w centrum wsi blisko urzędu gminnego, w którym wtedy przebywały władze niemieckie. Nie przypuszczali, że ktoś w takim miejscu będzie szukał schronienia. 
 
Pewnego dnia ogłoszono, że wszyscy chłopcy z roczników 1928 i 1929 mają się zgłosić do urzędu gminnego. Ci, którzy się zgłosili, zostali wywiezieni na zachód, gdzie ich ubrano w mundury i wręczono im broń. Ich drogi powrotu do domu były bardzo skomplikowane. Jedni uciekli już w Wodzisławiu (nieżyjący Edward Kula), inni mniej odważni zostali wywiezieni dalej. Nieżyjący już Walenty Malina opowiadał mi, że dotarł pod Berlin. Sadzę jednak, że przesadził nieco. Mnie rodzice doradzili nie zgłaszać się. Tak też uczyniłem. Od tego dnia nie pokazywałem się ludziom i nie spałem w domu, tylko w stodole, z której wychodziłem na krótko wieczorami.
 
c.d.n.
 
Mieczysław Kula
Historyk, absolwent UJ w Krakowie, autor książek o tematyce śląskiej, tłumacz literatury niemieckiej, emerytowany dyrektor II LO w Rybniku.
 Uwaga: W oryginale opracowanie zawiera przypisy, rysunki (szkice), zdjęcia i mapy.
Poprzednie odcinki:
Zebe
O mnie Zebe

Large Visitor Globe

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura