Najprościej można by napisać, że demokracja jest taka jaki jest system wyborczy, a w zasadzie ordynacja wyborcza i na tym można by praktycznie zakończyć dyskusję, przechodząc na kolejny poziom charakteryzujący owe, dowolne demokracje.
Nikt rozsądny nie twierdzi, ze demokracja sama w sobie jest czymś doskonałym. Wielu jednak sądzi, że jest najlepszym systemem, który człowiek wymyślił. Taka linia obowiązuje przynajmniej w świecie zachodnim.
Nagle jednak okazało się, że koncepcja Francisa Fukujamy o „końcu historii”, tak modna w środowiskach lewicowo-liberalnych jeszcze do wczoraj, runęła niczym zamek z piasku. Kolejne wybory – tym razem nie w państwie peryferyjnym – unaoczniły zwolennikom tzw. „demokracji liberalnej”, że cywilizacja jakakolwiek, nie jest zdefiniowana raz na zawsze.
Histeria, jaka wystąpiła po wyborach w USA, a wcześniej na Węgrzech i w Polsce jest dowodem na stosunek do demokracji wspomnianych środowisk lewicowo-liberalnych oraz tych, które utraciły władzę umizgując się do nich, pragnąc nie narażać się na swoisty terror światopoglądowy. To samo zresztą dotyczy środowisk określanych jako autonomiczne. Takich chociażby jak wyższe uczelnie.
Nie jest też żadną tajemnicą, że liberalizm tak gospodarczy*, jak i światopoglądowy dusi się w gorsecie demokracji. Obie te formy mają aspiracje globalne. W pierwszym przypadku dotyczącym gospodarki liberałowie przekraczają granice państw przy udziale i wykorzystaniu globalnych korporacji, a w drugim dążą docelowo do likwidacji państw narodowych zgodnie z ideą społeczeństwa otwartego.
Idea wolności jednostki w systemie demokratycznym, określana przez samych liberałów jako „uporządkowana anarchia”, wydaje się być dla nich tylko etapem przejściowym i koniecznym w drodze do pełnej kontroli nie tylko nad społeczeństwem, ale i strukturami państwowymi, tak, by proces globalizacji objął swoim zasięgiem także jednostki wyzwolone ze struktur demokratycznych. Jak taki system miałby się ostatecznie nazywać, tego jeszcze nie wiemy. Wiemy za to, że po to wymyślono pojęcie „demokracji liberalnej”, by przemycić treści związane z niebezpieczną społecznie ultra ideologią.
Mają temu służyć pojęcia, które są tak obszerne, że praktycznie niedefiniowalne. Mam tu na myśli tzw. „wartości” owej demokracji, nazywane na naszym kontynencie „wartościami europejskimi”, które bynajmniej nie nawiązują do wartości związanych z cywilizacją europejską wyrosłą na fundamentach kultury greckiej, prawa rzymskiego i wartości chrześcijańskich. Pojęcie to już w samej swojej istocie ma podłoże konfrontacyjne, gdyż dzieli społeczeństwa na „lepszych” i „gorszych” lub na „światłych” i „zacofanych”, chociaż ci drudzy akceptują demokratyczne wybory, co najwidoczniej umyka lewicowym liberałom.
Presja, by wprowadzać w prawodawstwie państw narodowych rozwiązania zgodne z zasadami „poprawności politycznej”, poparta niejednokrotnie szantażem, ni jak się ma do wyborów samych społeczeństw. Jest zaś nachalną próbą przemycenia do prawodawstwa żądań skrajnych i w większości marginalnych grup, które w warunkach demokracji nie są w stanie narzucić swoich poglądów zdecydowanej większości wyborców. Demokracja liberalna wraz ze swymi „wartościami” zmierza więc w kierunku dyktatury mniejszości. To zaś przeczy samej idei demokracji.
Nazbyt dobitnie widać to w ostatnich latach, miesiącach.
Nasilenie agresji w stosunku do oponentów przybiera formy nie tylko werbalne, ale wprost w niektórych przypadkach jej zwolennicy nawołują do fizycznej eliminacji przeciwników. Przeciwnicy staja się wiec śmiertelnymi wrogami, a hasła typu „tolerancja” czy „demokracja liberalna” nabierają nowego, jakobińskiego znaczenia.
"Przechodniu! Nie płacz i nie żałuj tego człowieka, bo gdyby żył, Ty musiałbyś umrzeć...” -napis na grobie Maksymiliana Robespierre
Na szczęście nie grozi nam jeszcze koniec historii. To akurat jest pewne.
*nikt rozsądny nie twierdzi, że demokracja zachodnia może działać bez liberalizmu gospodarczego, który jest nerwem gospodarek. Wymaga on jednak zachowania odpowiednich proporcji w relacjach z państwem.